1 maja 2011 r. na Placu św. Piotra w Rzymie uczestniczyłem wraz z liczną grupą polskich parlamentarzystów, z udziałem pana prezydenta Komorowskiego i dziesiątków tysięcy polskich pielgrzymów, w jakże ważnym wydarzeniu. Po kilku latach oczekiwania beatyfikacja wielkiego papieża Jana Pawła II stała się faktem, największy z Polaków naszych czasów został wyniesiony na ołtarze. Radość w Polsce, ale i na świecie, była powszechna. Cieszyli się wszyscy, że słowa ?santo subito? z dnia pogrzebu wypełniły się. Wielkie dzieło, świadectwo życia i działalności tego wyjątkowego człowieka, wybranego i danego nam przez Boga, zostało ukoronowane właśnie tego dnia przed bazyliką św. Piotra przez Benedykta XVI wypowiedzeniem formuły beatyfikacyjnej.
Okazuje się jednak, że nie wszyscy potrafią obiektywnie i w należyty sposób docenić i ocenić dorobek, owocność niestrudzonej działalności w służbie Boga i człowieka oraz zasługi i wkład Jana Pawła II w rozwój wiary i ludzkości przełomu 2. i 3. tysiąclecia. Nakładem wydawnictwa Vis-a-Vis/Etiuda z Krakowa w listopadzie minionego roku ukazała się książka brytyjskiego dziennikarza Davida Yallopa ?Potęga i chwała. W mrocznym sercu Watykanu Jana Pawła II?. Co chciał osiągnąć autor, pisząc tę książkę w 2007 r.? Na pewno pokazał światu i nam, Polakom, inne, zdecydowanie inne, wręcz szokujące spojrzenie na najnowszą historię Polski i naszego wielkiego rodaka. Tylko czy to spojrzenie jest, jak wyjaśnia edytor książki, ożywcze? Czy to spojrzenie jest oparte na rzeczywiście niezwykłej wiedzy autora o najnowszej historii Polski?
Śmiem wątpić, zresztą nie tylko ja. Świadczą o tym liczne i krytyczne komentarze tej książki, wystawione przez znawców literatury i dziennikarzy. Bo czy mogą być prawdziwe słowa czy wnioski płynące z lektury mówiące o kolaboracji Wojtyły z hitlerowcami czy o przymusowej pracy w zakładach Solvaya jako zatrudnieniu w przemyśle wojennym? Czy słowa, że był papieżem upartym, skorumpowanym i niebezpiecznym, są rzetelną oceną jego pontyfikatu? Czy naprawdę Jan Paweł II uwielbiał aktorskie gesty, a najlepiej wychodziło mu całowanie asfaltu, zaś wiele osób było zdegustowanych objawami triumfalizmu i płytkości, które przenikały podróże papieża?
To tylko niektóre z rewelacji, jakie serwuje czytelnikom w swym, w mojej ocenie, paszkwilu David Yallop. Nie będę tutaj wspominał o innych wątpliwych aluzjach, choćby dotyczących antysemickich uprzedzeń Karola Wojtyły czy podważania jego udziału w utworzeniu ?Solidarności? i w upadku muru berlińskiego. Yallop, kreśląc tak groteskowy obraz polskiego papieża, a dziś błogosławionego Jana Pawła II, na pewno nie wniósł, jak chciałby wmówić nam wydawca książki, nic dobrego ani ożywczego do naszej narodowej historii, a jedyne, co mu się udało, to obrzucenie błotem i dołączenie do wąskiego grona kontestujących dorobek i dobre imię wielkiego Polaka, następcy Świętego Piotra, którego prawie 27-letni pontyfikat wprawdzie przeszedł już do historii, ale na jej kartach zapisał się wielkimi złotymi literami.
,p>
Podsumowując, ponad dwa tysiące lat temu Cyceron, oceniając to, co się za jego życia w Rzymie działo, powiedział: O tempora, o mores! - co za czasy, co za obyczaje. Cóż, choć minęło tyle lat i czasy mamy zupełnie inne, inną epokę, to obyczaje w wydaniu pana Yallopa nie ewoluowały i pozostają na poziomie sprzed dwóch tysięcy lat.
Ponad dwieście lat temu z kolei król Stanisław August Poniatowski, oceniając wątpliwe dzieło poety, powiedział: Szkoda czasu i atłasu, byś się wdzierał do Parnasu. Nic dodać, nic ująć, panie Yallop.